Zaklinanie wiosny Aktualności Rodzice piszą by Edyta Bodzioch - 20 lutego 201820 lutego 20190 Dziś naszła mnie ciężka myśl. Ciężka jak wagon z węglem. Do tego smutna i przytłaczająca. Otóż na podstawie ostatnich obserwacji wysnułam wniosek, że to nie pogoda jest depresyjna. Depresyjni są ludzie. Przykro mi i ciężko z tą myślą, bo zawsze myślałam, że między ludźmi to się raczej skrzydeł dostaje. Ale nie. Odkąd wróciłam z Madery, wciąż jeszcze rozsypując wokół siebie brokat wiosennej lekkości, narzekania zaczęły mi wbijać gwoździe w moje kolorowe baloniki, do których cały czas była doczepiona moja głowa. Bo pogoda, bo w pracy to czarna d., bo znów mam katar, bo nic mi się nie chce, ależ to wszystko jest męczące… Mogłabym tu napisać zdanie, jak Proust, które oplotłoby 17 butelek wina. Rozumiem, że aura nas nie rozpieszcza i że kąt padania promieni słonecznych w ostatnim czasie jest bliski zeru, ale czy to jest powód, by swojemu rozmówcy wylewać na głowę wiadro cierpko-gorzkich pomyj? Wiem, wiem. Zaraz zostanę zlinczowana, że właśnie wróciłam z wakacji. Wakacje wakacjami, ale to chyba nie do końca chodzi o wypoczynek, szerokość geograficzną, ani ilość słońca. Jęczytyłki zawsze będą jęczytyłkami. Bez względu na to, czy będą tu, w obklejonej brejowatym śniegiem Polsce, czy w tropikach. Wczoraj wieczorem raczyłam się herbatą z sokiem z kwiatów bzu. Razem z kuzynką robiłyśmy go w wakacje. No dobra, ona wykonała większą część roboty, ja jej umilałam czas rozmową 🙂 Potem wieczorem testowałyśmy, jak nada się do piwa. W końcu widziałam wówczas na wyższej półce jakieś sklepowe z tymże dodatkiem, więc dlaczego samemu nie zrobić takiego eliksiru? I taka oto sytuacja miała miejsce. Otwieram słoik. I gdy tylko zakrętka puściła, z wnętrza wydobył się aromat, który wrócił mi tamten letni dzień. Zapach rozgrzanych słońcem kwiatów bzu. Ciepłe i lekkie powietrze. Nasze śmiechy i beztroska. Wszędzie zieleń, zieleń, zieleń. Aż mi się błogo zrobiło, pomimo szarugi za oknem. Zadzwoniłam do kuzynki. Żeby opowiedzieć jej o moim małym odkryciu i by trochę pogawędzić o niczym. Jedyne czego się dowiedziałam to to, że zimowa depresja ją też dopadła. Podobnie zresztą jak Ślubnego, moją Mamę, Teściową, koleżanki i chyba wszystkich na osiedlu. I oczywiście, można dokonywać podziału na tych mniej i bardziej jęczących. Można też pewne osoby wykluczyć ze swojego kręgu. Ale co wtedy, jeśli w zimowej chandrze pochłonięci są najbliżsi? Przecież nie powiem Ślubnemu “wróć na wiosnę, jak Ci się poprawi”. Stąd wziął się pomysł zaklinania wiosny. Bo tak sobie myślę, że jak szybciej do mnie przyjdzie, to może udzieli się też najbliższym. Co zatem robię? Raczę się smakami lata, które sama wcześniej upchnęłam do słoików. Fajnie zrobić coś samemu i potem rozkoszować się tym w smutniejsze dni. U mnie wspomnienie letnich dni wywołał sok. Innego dnia podobną frajdę sprawiłam Ślubnemu, wyciągając z szafki kompot z wiśni. Fajnie gdy uda się mieć coś zrobionego własnoręcznie, bo wraz ze smakiem wracają wspomnienia. Ale od biedy kupne też może być. CZYTAJ TAKŻE: Spektakl dla dzieci "Między owadami" - wstęp wolnyZałożyłam mały warzywnik w kuchni. Jak widzę, gdy rośnie, zielenieje, wydaje mi się, że wiosna za pasem. Właśnie czekam na pietruszkę. Bardziej z konieczności konsumpcyjnych niż z dbałości o dobrostan psychiczny. Jednak gdy widzę, że każdego dnia pojawia się nowy zielony kiełek, mam wrażenie, że serce topi mi ten lód na parapecie. W tym roku wcześniej zabrałam się za wiosenne porządki. Choć zazwyczaj w szafie układam jak muszę. Czyli gdy późną wiosną nie nadają się swetry z zimy. I odwrotnie. Gdy letnie tuniki są krótsze od puchówki. Więc jak od wielkiego dzwonu w danym roku wcześniej uda mi się poukładać szmaty, to wydaje mi się, że lada moment nastąpi zmiana pory roku. Czasem dodatkowo kuszę wiosnę tymi tunikami, o których wspomniałam. Ważne by dobrze dobrać do nich kolczyki. Wtedy wypadkowa długości biżuterii wyrównuje braki w garderobie 🙂 Ale co tam. Czego się nie robi dla wiosny! Nie wiem jak Ty, ale ja na wiosnę zawsze więcej się ruszam. Żeby nie powiedzieć, że w ogóle zaczynam robić coś więcej, prócz przewidzianych na dany dzień skłonów, przysiadów i kroków. Więc… Może w tym roku zaczniemy wcześniej biegać i robić brzuszki? Nim się obejrzymy, spodnie zrobią się luźniejsze. A to podwójnie poprawia humor. A co do humoru – nie daje się zarazić tym złym. Robię to, co sprawia mi przyjemność i radość. Wiem, że nie na wszystko mam wpływ. Ale na kolejne wylewy narzekań ze trony bliskich, zawsze można zareagować asertywnym nie. O telewizji lepiej też zapomnieć. Bo propozycje programów wołają raczej o pomstę do nieba, niż pomagają w rozluźnieniu się po całym dniu. Ponieważ jestem synestetyczką, wrażenia jednego zmysłu, zaraz przywołują wrażenia z kolejnych. A że lubię dodatkowo bawić się w Makłowicza, prawie zawsze dobre wspomnienia łączą się z jakimś smakiem. A czym jest wiosna? Nie eksplozją kolorów, smaków i aromatów właśnie? Dlatego ja podjęłam wyzwanie picia smoothie. Każdego dnia innego. Dokarmiam nie tylko swoje zmysły, ale i ciało w witaminy. Ale nie musisz zaraz rzucać się w gary. Możesz też dać się ponieść fali muzyki. Ja dziś darłam się jak głupia w samochodzie, gdy puścili bit, który porwał mi dusze do samego Rio. A Ty kiedy zaczniesz zaklinać wiosnę?