Matko – i bądź tu piękna! Aktualności Rodzice piszą Strefa Mamy by Edyta Bodzioch - 19 grudnia 201719 grudnia 20170 Są takie chwile w życiu kobiety, że choćby się człowiek starał, to nie idzie wyglądać dobrze. Z tymi staraniami też właściwie jest wówczas ciężko, bo albo co innego głowę wtedy zaprząta, albo zwyczajnie brak sił. Do takich sytuacji zaliczam chorobę, syndrom dnia następnego po udanej imprezie, czy też cięższy kaliber – urodzenie dziecka. Ostatnio jednak do owego kanonu doszła kolejna pozycja – remont. Wiem, wiem. Zaraz powiesz, zwariowała baba. Tak zestawiać i porównywać?! Chyba na głowę upadła! Ale już spieszę z tłumaczeniem, że to taki skrót myślowy. A to chyba już jest do łyknięcia, nie? 😉 Wciąż nie? Dobra, to czytaj dalej! presidentmommy.com Od tygodnia mój dom stoi na głowie. Tak dla ścisłości, nie ma go wcale, bo aktualnie pomieszkujemy kątem u rodziców, póki trwa remont. Wszystkie rzeczy są popakowane w walizki, pudełka i torby. I na nic się zdało opisywanie, układanie tematyczne, bo i tak nic nie mogę znaleźć. I aby było weselej, rodzice wpadli na pomysł, że mi pomogą poupychać wszystko po pokojach (to nic, że bez wcześniejszych ustaleń). Czyli liczba kombinacji do poszukiwań czegokolwiek zwiększyła się o x możliwości. Dobre dwie godziny zajęło mi przerzucenie klamotów, nim znalazłam swoje ubrania. Niestety, nie wszędzie mile widziany jest luźny look domowy. U mnie wygląda to dość marnie – dresowe spodnie, sweter oversize i góralskie kapcie (zimą najgorsze co może być, to moja zmora – wiecznie zimne stopy!). Do tego jesteśmy z Młodym częstymi gośćmi groty solnej. Więc nie muszę chyba tłumaczyć, jak kiepsko prezentują się ciuchy oprószone solą… CZYTAJ TAKŻE: Konkurs IluzjaButów szukam już kolejny dzień. O niebiosa, nie wiem gdzie je upchnęłam! Ale dłużej w kaloszach chodzić już nie da rady. W trzech parach skarpetek, by nogi nie marzły? Szkoda, że kapciochy nie są wodoodporne… A co tam… Jak to mówią, niech się wstydzi ten, kto widzi 🙂 Niestety, dopóki nie odkopię kozaków, będę musiała kombinować nowe zestawy skarpetek “na cebulkę”. Wcięło mi gdzieś balsam, kosmetyczkę i krem do rąk. Skóra wyschła mi na wiór. Nie pomogło, gdy znalazłam wreszcie kosmetyczkę i chciałam to zamaskować makijażem. Siostra krzepiąco rzuciła “jakoś ci zmarszczek przybyło ostatnio”. O dłoniach już nie wspominam. Byłabym teraz dobrym złodziejem. Linie papilarne skutecznie starły mi pudełka i kurz. I twarzy też może nikt nie pozna? Wysypiam się raczej średnio. U rodziców jest małe łóżko. Dziecko często się budzi i wierci. Pies w nocy szczeka niemiłosiernie, gdy przyjdą dziki pod dom. Zwykle kończę jako poduszka albo zagłówek. Rano wyglądam więc średnio. I jeszcze mniej średnio mam ochotę na powitanie słońca, które zaplanowałam na grudzień (w ramach jogowego wyzwania). Zaglądam do lodówki. Ktoś zjadł mój quiche ze szpinakiem. Jest za to szynka, schab, kiełbasa. Acha, jeszcze parówki. Czyli wszystko, czego zatwardzała wegetarianka potrzebuje na rozpoczęcie dnia. Zaczynam więc oszczędnie, garstką migdałów i bananem, który właściwie zjadł mi Synek. Zanim wypiję herbatę, muszę ogarnąć dziecko do wyjścia. A to kursowanie z łazienki do pokoju, czyli góra dół, góra, dół. Nim skończę, herbata jest zimna, a na kawę już nawet nie mam ochoty. O losie, remontu mi się zachciało!